I po świętach! Co u Was? *^v^*
Wiem, wiem, "po świętach" było już 2 kwietnia, ale zeszły tydzień zostawiłam sobie na spokojne wejście w wiosnę, w powrót do wszystkojedzenia, we wtorek Robert miał dzień wolny i poszliśmy do kina na drugą część "Diuny" i na pysznego steka i sałatkę z rostbefem (muszę ją przygotować w domu!). *^V^* Już w domu obejrzeliśmy też "Poor Things" i jest to film niesamowity wizualnie, scenografie i kostiumy zachwycają, a historia też jest fajna, zresztą niczego innego nie spodziewałabym się po reżyserze, który zrobił "The Lobster" i "Polowanie na świętego jelenia"! I całkiem przypadkiem obejrzeliśmy stary film Woody Allena "Alicja" - jedno z lepszych dzieł tego twórcy.
Na święta pojechaliśmy na Suwalszczyznę do teścia i było na luzie, bez spiny, z normalną ilością jedzenia. Niczego nie trzeba było robić w przerwach między posiłkami, więc głównie czytałam, bo zabrałam się za przypomnienie sobie cyklu "Diuny" - błyskawicznie połknęłam pierwszą część, którą czytałam już kilka razy, potem "Mesjasz", też mi dobrze znany (i już się cieszę na jego zapowiedzianą ekranizację), a teraz czytam "Dzieci Diuny". Wiem, że dalej będzie trudniej, bo zrobi się bardzo filozoficznie i przez to mogą być nudy... Przypomniałam sobie jak to jest chodzić boso po trawie i chcę robić to częściej! Chyba tej wiosny i latem będę dużo chodzić w butach, które łatwo zsunąć, żeby stanąć gołymi stopami na ziemi! ^^*~~
W mojej okolicy kwitną wiśnie, dużo wcześniej niż w poprzednich latach. Tak wyglądały 1 kwietnia.
REMONTOWO - udało się ustalić wreszcie termin montażu nowych okien - poniedziałek 15-go kwietnia!... Strasznie długo trwało ustalanie, było opóźnienie o półtora miesiąca, ale się doczekałam, chociaż komunikacja z firmą produkującą okna była daleka od ideału - trochę się musiałam nadopytywać, nadzwonić, ponaciskać. Okna opóźniają mi trochę inne prace remontowe, chociaż ekipa stara się robić inne rzeczy, które dzieją się z daleka od otworów okiennych i nie mają z nimi powiązania, żeby nie było opóźnienia, bo w końcu są zobowiązani do konkretnego terminu, żeby remont skończyć.
Pierwszą rzeczą jaką ugotowałam po powrocie do domu to była zupa na ogonie wołowym, danie idealne na zimny deszczowy dzień, kiedy dodatkowo człowiek jest przeziębiony i potrzebuje się rozgrzać (dosłownie i metaforycznie, bo uważam, że to jedna z tych zup, które otulają naszą duszę). Wreszcie udało nam się znaleźć stałe źródło ogonów wołowych (wcale nie tak łatwo je dostać...) - jeśli ktoś z Warszawiaków szuka dobrego sklepu z mięsem to proponuję odwiedzić Galerię Westfield Mokotów i tam znaleźć delikatesy Prime Cut Butchers (na parterze, obok Carrefoura).
Obiecany przepis na szubę czyli śledzie pod pierzynką. Są różne wersje, niektóre są bardzo bogate w składniki, u mnie skromniej, ale tak właśnie lubimy!
Składniki:
- 1 paczka śledzi a la Matjas 400g
- 1 duża cebula
- 500 g ziemniaków
- 250 g marchewek
- 500 g buraków
- majonez
- sól, pieprz
- koperek, natka do smaku
Śledzie wypłukać, moczyć ok. godziny w wodzie z mlekiem, wypłukać, pokroić w niedużą kostkę.
Cebulę pokroić w drobną kosteczkę.
Ziemniaki i marchewki ugotować do miękkości, obrać, zetrzeć na tarce na grubych oczkach.
Buraki ugotować lub upiec do miękkości, obrać i zetrzeć na tarce na grubych oczkach. (jak mi się nie chce z tym bawić, to kupuję ugotowane buraki bio)
Układanie sałatki cienkimi warstwami:
warstwa śledzi, cebulka, ziemniaki, marchewka, buraki, cienka warstwa majonezu, sól, pieprz
Powtarzać do wyczerpania składników, uklepując warstwy przed nałożeniem majonezu. Na koniec na majonez dać posiekany koperek i natkę, wedle gustu.
Tajemnicą smaku są cienkie warstwy, dzięki temu smaki mogą się przenikać. W innych wersjach tej sałatki widziałam grubą warstwę śledzi, grubą ziemniaków, marchewki... Jak tak zrobimy, to potem będziemy jeść osobne warzywa i śledzie, a nie o to chodzi.
Zrobiłam na święta mazurka. To nie było ciasto, które pojawiało się w moim domu rodzinnym. Mama nigdy nie piekła, ciasta na święta przywoziła babcia a babcia piekła baby, serniki, makowce, placki drożdżowe, zebry, ale ani jednego mazurka! Kiedy babci zabrakło i za ciasta zabrał się tata to też wybierał te rodzaje które znał lub eksperymentował, również omijając mazurki. Kiedyś mama kupiła mazurki w sklepie, ale były twarde, bez smaku i ogólnie paskudne... A przecież mazurek to po prostu kruchy spód i nadzienie na wierzchu - krem, karmel, czekolada, owoce, czyli tarta na słodko.
Kruchy spód zrobiłam z przepisu ze strony Moje Wypieki, jest niezawodny.
- 175 g mąki pszennej
- 25 g cukru pudru
- 100 g masła, schłodzonego
- pół łyżki kwaśnej śmietany 18%
- 1 żółtko
- szczypta soli
Składniki wymieszać i szybko wyrobić (można w mikserze z ostrzem), zrobić kulę, zawinąć w folię i schłodzić w lodówce ok. 60 minut. Następnie rozwałkować i wyłożyć formę (u mnie okrągła, bo taki mam pojemnik do przewożenia ciasta, podwoiłam ilość ciasta na spód), ponakłuwać widelcem i ponownie schłodzić 60 minut. Piekarnik rozgrzać do 200 stopni, piec spód 15-18 minut do zrumienienia. Wyjąć, wystudzić.
Nadzienie to najpierw warstwa dżemu pomarańczowego z imbirem i kajmak (z puszki). Udekorowałam czekoladkami Lindt, wiśniami w czekoladzie i płatkami migdałowymi.
Poza tym, upiekłam biscotti. Mam z tymi ciastkami kiepskie wspomnienia, bo kiedyś trafiłam na tak twardą sztukę, że złamałam na niej ząb... Ale oglądaliśmy brytyjski Bake Off i tam uczestnicy piekli biscotti, no więc spróbowałam. Nie wiem, czy wyszły odpowiednio chrupiące, są raczej miękkie ale kruche, a w smaku super! Skorzystałam z tego przepisu, nie miałam pistacji, więc dałam płatki migdałowe.
***
DOJadanie w tym roku zakończyłam potrawą, która pochodzi z naszego ulubionego cyklu S-F "The Expanse" (jest 10 tomów do przeczytania i 6 sezonów serialu do obejrzenia *^V^*). Jeden z bohaterów gotuje często Red Kibble czyli potrawkę z kawałków proteiny sojowej w ostrym pomidorowym sosie curry.
Nie byłam przekonana do tego dania, głównie z powodu gąbczastych kotletów z ekstrudowanej proteiny sojowej, ale... odpowiednio przygotowane to jest bardzo smaczne! Kotlety trzeba najpierw porządnie namoczyć (tutaj w posolonej wodzie, ale może to być dobry bulion, po prostu trzeba nadać soi smaku), a ich struktura przypomina włókna mięsa. Polecam spróbować, tylko uprzedzam, że z powyższego przepisu wychodzi danie mocno ostre, warto jeść je z ryżem albo orzeźwiającą surówką.
Zapytacie pewnie, czy mam jakieś wnioski końcowe po tegorocznym DOJadaniu.
No więc... nie mam.
Poza jednym - w tym roku weganizm to nie był dla mnie dobry wybór i prawie* wszystko mi o tym mówiło - mało co mi smakowało, często byłam głodna, czułam w sobie opór przed wieloma daniami i strasznie tęskniłam za różnymi smakami niewegańskimi, i co najważniejsze - schudłam 1 kilogram, czyli w zasadzie nic. Mój organizm wyraźnie bronił się przed tym sposobem odżywiania i w porządku, rozumiem, nie wszystko jest dla każdego w każdym momencie.
* (Napisałam "prawie wszystko" bo nie czułam się źle fizycznie na tej diecie ani nie miałam problemów z trawieniem, snem czy poziomem energii, gdyby tak było, natychmiast przerwałabym ten eksperyment.)
Zobowiązałam się sama przed sobą, że zrobię jak co roku wiosenne oczyszczanie wegańskie i słowa dotrzymałam, i wbrew utrzymaniu wagi czułam się i czuję lżejsza wewnętrznie - nie potrafię tego wytłumaczyć. A teraz spokojnie wracam do wszystkojedzenia. I to nie jest tak, że nagle rzuciłam się na samo mięso i sery rezygnując z warzyw, przecież to nie tak! Po prostu włączyłam z powrotem do diety białko zwierzęce w rozsądnych ilościach, zbilansowane dużą ilością warzyw, szczególnie ciemnozielonych liści korzystnych dla nas na przedwiośniu. Znowu dostępne są dla mnie wszystkie japońskie smaki - bulion rybny, katsuobushi, jajka i ryby!
Zrobiłam bardzo fajny obiad bazujący na przepisach z mangi, którą się obecnie zaczytuję - "きのう何食べた?" (Co wczoraj jadłeś?) - skrzydełka kurczaka duszone z daikonem, blanszowane brokuły z dressingiem (umeboshi, majonez, sos sojowy, mirin), surówka z cykorii, zupa miso z grzybami, cebulką i wakame, i oczywiście miseczka ryżu.
Taki obiad uważam za kompletny i idealny dla moich kubków smakowych - niewielkie danie białkowe, warzywa na ciepło, surówka, zupa, ryż lub makaron. Różnorodność smaków, kolorów, tekstur, temperatur, i wbrew pozorom robi się to wszystko szybko i sprawnie, ryż sam się gotuje w suihanki i nie trzeba go pilnować, warzywa są często błyskawicznie blanszowane i dosmaczone dressingiem, kuchnia japońska to szybka obróbka mięsa w niedużych kawałkach albo szybkie smażenie ryb, ewentualnie wrzucamy wszystko do garnka, doprawiamy i się powoli dusi. Materiału do inspiracji mam mnóstwo, bo manga ma 144 części! ^^*~~ (oglądałam też serial na podstawie tej mangi w japońskiej telewizji, z moim ulubionym aktorem Nishijima Hidetoshi i Uchino Seiyou, jest świetny ale niestety nakręcono tylko dwanaście odcinków plus dwa filmy długometrażowe)
Wiosna za oknem pełną gębą, a aktualnie to już chyba nawet lato!... *^0^*~~~ Jeszcze w sobotę miałam kurtkę ale w niedzielę idąc na wybory wystawiłam gołe łydki i ręce na promienie słońca. ^^*~~ (tak, wiem, czas dołożyć koloru bo szybko mi się wypłukuje... moje włosy niezmiennie są niepodatne na odbarwianie i nietypowe kolory farb. Do tego próba stylizacji prostownicą - 6/10... *^W^*)
Tylko patrzeć, jak bez za moim oknem kuchennym zakwitnie na fioletowo, sakury na terenie SGGW już prawie w pełnym rozkwicie. *^0^*
Zostawiam Was z pytaniem, na które odpowiedź daje Erill, bardzo to mądre. Następnym razem pięć razy się zastanowię, zanim zacznę znowu opowiadać o tym, co mi się w życiu działo, z pozycji ofiary!...