Monday, April 22, 2024

Zimna wiosna

Zimno. 

Nie jestem zadowolona. 

W moim świecie jest już ciepła wiosna, ale w zeszłą środę przeprosiłam się z wełnianym płaszczem i czapką... Na szczęście prognozy pokazują, że jeszcze musimy przetrwać ten tydzień, a potem będzie lepiej! *^V^* 


 

Marianna Gierszewska opublikowała drugą książkę "Początek wszystkiego" która jest częścią kampanii społeczną "Pamiętnik początku". Czytam ją po troszeczku. Spokojnie mogłabym ją pochłonąć w jeden wieczór, ale chcę poświęcić jej czas i refleksje, "przetrawić" jej treść. I wbrew pozorom (sama tak najpierw myślałam) to nie jest książka dla młodych mam, to jest książka dla każdego - dla kobiet i mężczyzn w każdym wieku, tych co mają dzieci i tych co nie mają, co chcą i nie chcą.

Jeśli chcecie, tutaj można obejrzeć nagranie z premiery książki i kampanii.



Wciąż brnę przez cykl Diuny, skończyłam "Dzieci" i zaczęłam "Boga Imperatora", chyba na tej części kiedyś utknęłam, zobaczymy jak mi teraz pójdzie. Historia traci tempo, co w sumie było oczywiste, bo ulubione postaci odeszły, wątki się namnażają i wzmaga ilość filozofowania, no i w końcu ile można mieć dobrych pomysłów na dany świat?... To nie jest niestety "Szpital kosmiczny" Jamesa White'a, gdzie każda część była genialna!  Ale na razie się nie poddałam. ^^*~~

Przy okazji, mam do polecenia kolejny podcast - Od Nowa. Ewelina Nalborska to psycholog ustawień systemowych i porusza w swoich odcinkach podobne tematy co Marianna Gierszewska, dobrze mi się jej słucha.

 

Z innych rzeczy nie mniej istotnych - koleżanka podpowiedziała mi nowe miejsce, w którym można kupić ogon wołowy i udało mi się zamówić 2 kilo mięsa, z którego w ten zimny wiosenny piątek ugotowałam kolejną porcję hawajskiej zupy z imbirem i zieleniną. *^V^* To sieć sklepów "Kiszeczka", jeden jest na warszawskim Ursynowie. 

 


 

REMONTOWO - okna zostały zamontowane, ale niestety ekipa montująca zrobiła trochę zniszczeń i zapacykowała porysowania na ramach w taki sposób, że składamy reklamację. W poniedziałek moje mieszkanie odwiedził Pan Od Okien, żeby obejrzeć ramy i zdecydować, co dalej i jak zostanie to naprawione. Za to z innego frontu robót - mamy już gotową elektrykę w całym mieszkaniu, mamy wylewki, w jednym pokoju stoją już zamówione kafle do łazienki i na podłogi w wejściu i w kuchni. *^v^*

 


 

W czwartek byłam na tatuażu i kończyłyśmy lewe ramię zaczęte w styczniu, teraz czeka mnie gojenie się, a w lipcu planujemy dodać więcej kwiatów na przedramieniu. ^^*~~ Zostawiam Was z kolibrem, którego malowałam na zamówienie, życzę Wam miłego tygodnia i proszę się nie poprzeziębiać, byle do następnego weekendu, będzie cieplej!!!

Monday, April 15, 2024

Moja relacja z ciałem

 

 

Zastanawialiście się kiedyś na relacją z własnym ciałem? 

 


 

Ja do tej pory zawsze traktowałam moje ciało jak... hm, przeciwnika? Kogoś obok mnie, komu należy stawiać zadania i surowo oceniać? W najlepszym przypadku jako coś oczywistego i "przezroczystego" - jest ale o sobie nie przypomina, więc się o nim za bardzo nie myśli. Nigdy nie myślałam o moim ciele jak o części mnie, o współpracowniku, któremu należy się dobre słowo za ciężką pracę, jaką wykonuje. Nigdy nie miałam z ciałem relacji toksycznej w żadnym aspekcie - nie miałam zaburzeń odżywiania i nadmiernej chudości lub nadwagi, moja skóra zawsze była w mniej więcej tym samym dobrym stanie (czasami pryszcz ale nigdy trądzik czy poważne alergie), zawsze miałam zdrową relację z moją seksualnością, nie chorowałam na żadne poważne długotrwałe choroby. I pewnie dlatego, że wszystko z moim ciałem było ogólnie w porządku, stało się dla mnie "niewidzialne", "niepamiętane o". A przecież od dziecka znałam mechanizmy obronne mojej psychiki, które objawiały mi się zawsze w ciele. 

 


 

Jeśli postępowałam wbrew sobie, wbrew temu co podskórnie czułam, że jest nie dla mnie - natychmiast zaczynałam chorować fizycznie. Nienawidziłam przedszkola, byłam samotnikiem i rzucenie mnie w grupę rozbawionych trzylatków to był największy koszmar... W związku z tym chodziłam do przedszkola trzy, cztery dni, a potem dostawałam gorączki i jechałam na dwa tygodnie do dziadków, no bo chorego dziecka do przedszkola się nie zaprowadzi.  U dziadków zdrowiałam w dwa dni, i pozostały czas spędzałam u nich szczęśliwa i w pełni sił. Po czym wracałam do domu, szłam do przedszkola i... dokładnie tak! Znowu po kilku dniach byłam chora. Nie wiem, czy ktokolwiek zastanawiał się nad mechanizmem moich zachorowań, pewnie nie, bo rodzice byli zapracowani i nie mieli głowy do rozważań psychologicznych dlaczego to wspaniałe ciche zawsze zajmujące się sobą dziecko nie potrafi się przystosować do hałaśliwej grupy rówieśników. Raczej martwiło ich to, że nagle z okazu zdrowia stałam się dzieckiem chorującym od byle czego. 

 


 

W szkole jakoś poradziłam sobie z problemem obcej grupy do której trzeba wejść, ale moje problemy zdrowotne często pojawiały się kiedy podejmowałam decyzje wbrew sobie, zgadzałam się na coś żeby zadowolić innych. Tak samo było po trudnych wydarzeniach w moim życiu. Kiedy moja mama chorowała musiałam się trzymać, ale gdy tylko załatwiłam jej pogrzeb, dosłownie tego samego dnia wieczorem rozchorowałam się tak, że kilka dni później ledwo poszłam na ten pogrzeb, wciąż słaba i biała jak ściana. Różne problemy i stres właziły mi w ciało i robiły tam problemy - tak, wierzę, że nasze choroby w dużym stopniu są wynikiem naszej reakcji na stres.

 


 

W marcu postanowiłam odnowić moją relację z własnym ciałem, postanowiłam je zauważyć. Ile razy traktujemy nasze ciała jak wrogów - katując je dietami na odchudzanie, morderczymi ćwiczeniami, próbujemy się wpasować w standardy piękna, nienawidzimy jakichś swoich cech wyglądu albo oznak starzenia się. Owszem, zachowujemy podstawową higienę, nakładamy kremy i makijaże, ale nie mamy połączenia na linii ciało-głowa, nie zwracamy uwagi na to jak ciało odbiera to co czujemy. Postanowiłam to zmienić - po pierwsze w ogóle zauważyć pracę, jaką moje ciało wykonuje dla mnie od lat każdego dnia. Na przykład poczułam ogromną wdzięczność za to, że przez ostatnie kilka miesięcy wiele badań pokazało, że składam się z wielu zdrowych organów, że nie grożą mi choroby, które często pojawiają się w moim wieku i przy moim stylu życia (nie oszukujmy się, moje podejście do ruchu pozostawia wiele do życzenia...). Co było dla mnie bardzo ciekawe to zauważenie faktu, że gorzej czułam się ze swoim ciałem te 20 kilo temu! Wtedy uważałam, że MUSZĘ schudnąć, bo jestem ZA GRUBA, tak jakby szczupła sylwetka była automatyczną receptą na szczęście i równowagę psychiczną. 




Znalazłam sobie kurs, który pozwolił mi stopniowo, z uwagą skupić się na poszczególnych regionach mojego ciała. Zawsze lubiłam taniec i wybrałam miesięczny kurs instruktorki tańca Kai Sadowskiej "So Ciałowanie". Przyznaję, że zachęciła mnie do tego historia Kai, która w połączeniu się ze swoim ciałem znalazła sposób na wychodzenie z depresji, i dało jej to zarówno uporządkowanie świata w głowie jak i uzdrowienie ciała. (Jesienią 2023 zrobiłam kurs "Lustereczko" prowadzony przez Erill Gabrielę Orłowską, wtedy poznałam Boooski podcast, w którym Erill rozmawia z Kaią na najróżniejsze tematy, i dowiedziałam się, że Kaia też prowadzi warsztaty i kursy tańca (we Wrocławiu i na Teneryfie, gdzie mieszka).)




Od jakiegoś czasu subskrybuję dwa portale z ćwiczeniami - Portal Jogi i WomanUp.  Pierwszy z nich to zbiór ogromnej ilości treningów jogi w najróżniejszych jej odmianach, prowadzonej przez różnych nauczycieli, do tego medytacje i pogrupowane wyzwania. Druga aplikacja została stworzona przez fizjoterapeutkę uroginekologiczną i skupia się głównie na zdrowiu kobiecej miednicy i okolic ale też z pomocą innych terapeutów możemy wybrać ćwiczenia wzmacniające, relaksujące, rozciągające dla całego ciała. Wykupiłam też dostęp do kursu TRUN (Techniki Regulacji Układu Nerwowego) Macieja Borucza. Maćka obserwuję od jakiegoś czasu na Instagramie i podoba mi się jego podejście do zdrowia i ruchu.

 


 

Zadbałam też o element kaphy we mnie (mam jej trochę na poziomie i ciała i umysłu) i w marcu wykupiłam trzytygodniowe codzienne medytacje równoważące kaphę na portalu Agni Ajurweda. Ajurwedą interesuję się już od dawna, polecałam Wam książki Niny Czarneckiej "Ciepło" i "Rześko", za mną też kilka lektur zagranicznych autorów przybliżające ten temat. 

 


 

Pod koniec marca przeczytałam na blogu Blimsien tekst, który bardzo ze mną rezonuje na tym etapie mojego życia -  "Ta jedna zła wiadomość". Wbrew tytułowi, uważam, że to jest dobra wiadomość, bo może otworzyć nam oczy i skierować naszą uwagę na potencjalne źródło problemów gdy przez lata zmagamy się z "pudrowaniem" objawów. W każdym razie, dla mnie to jest cegiełka do tego, co od dawna podejrzewałam - że moje objawy psychosomatyczne w ciele przebadane na lewą stronę przez najróżniejszych lekarzy z jedną tylko odpowiedzią - "nic pani nie jest, nie ma tu żadnej choroby" ma swoje korzenie gdzieś indziej, w mojej psychice, w mojej reakcji na wydarzenia w moim życiu.

Czytam, szukam, oglądam webinary - okazuje się, że można znaleźć w Sieci mnóstwo darmowych materiałów na wiele tematów, mam też nową stertę książek czekających na swoją kolej. Skupiam się na połączeniu głowy z ciałem, dlatego zaczęłam interesować się ustawieniami rodzinnymi i pracą z ciałem, trafiłam na ćwiczenia Lowenowskie, na neurografikę, na razie się przyglądam, badam co jest dla mnie. 

Dziś taki trochę inny wpis, zostawiam sobie te myśli ku pamięci a Wam może ku inspiracji? *^v^* 

Dodam tylko, że jeśli chodzi o REMONTOWO, to właśnie dziś montują u mnie nowe okna!!! *^O^*~~~ We wtorek jadę je obejrzeć i podpisać protokół montażu, i wreszcie zobaczę co się zmieniło w mieszkaniu! 

Miłego tygodnia!

Monday, April 08, 2024

Szuba i #gołenuszki

 

I po świętach! Co u Was? *^v^* 

 

 

Wiem, wiem, "po świętach" było już 2 kwietnia, ale zeszły tydzień zostawiłam sobie na spokojne wejście w wiosnę, w powrót do wszystkojedzenia, we wtorek Robert miał dzień wolny i poszliśmy do kina na drugą część "Diuny" i na pysznego steka i sałatkę z rostbefem (muszę ją przygotować w domu!).  *^V^* Już w domu obejrzeliśmy też "Poor Things" i jest to film niesamowity wizualnie, scenografie i kostiumy zachwycają, a historia też jest fajna, zresztą niczego innego nie spodziewałabym się po reżyserze, który zrobił "The Lobster" i "Polowanie na świętego jelenia"! I całkiem przypadkiem obejrzeliśmy stary film Woody Allena "Alicja" - jedno z lepszych dzieł tego twórcy.


 

Na święta pojechaliśmy na Suwalszczyznę do teścia i było na luzie, bez spiny, z normalną ilością jedzenia. Niczego nie trzeba było robić w przerwach między posiłkami, więc głównie czytałam, bo zabrałam się za przypomnienie sobie cyklu "Diuny" - błyskawicznie połknęłam pierwszą część, którą czytałam już kilka razy, potem "Mesjasz", też mi dobrze znany (i już się cieszę na jego zapowiedzianą ekranizację), a teraz czytam "Dzieci Diuny". Wiem, że dalej będzie trudniej, bo zrobi się bardzo filozoficznie i przez to mogą być nudy...   Przypomniałam sobie jak to jest chodzić boso po trawie i chcę robić to częściej! Chyba tej wiosny i latem będę dużo chodzić w butach, które łatwo zsunąć, żeby stanąć gołymi stopami na ziemi! ^^*~~


 
 
W mojej okolicy kwitną wiśnie, dużo wcześniej niż w poprzednich latach. Tak wyglądały 1 kwietnia. 


 

REMONTOWO - udało się ustalić wreszcie termin montażu nowych okien - poniedziałek 15-go kwietnia!... Strasznie długo trwało ustalanie, było opóźnienie o półtora miesiąca, ale się doczekałam, chociaż komunikacja z firmą produkującą okna była daleka od ideału - trochę się musiałam nadopytywać, nadzwonić, ponaciskać. Okna opóźniają mi trochę inne prace remontowe, chociaż ekipa stara się robić inne rzeczy, które dzieją się z daleka od otworów okiennych i nie mają z nimi powiązania, żeby nie było opóźnienia, bo w końcu są zobowiązani do konkretnego terminu, żeby remont skończyć.



 

Pierwszą rzeczą jaką ugotowałam po powrocie do domu to była zupa na ogonie wołowym, danie idealne na zimny deszczowy dzień, kiedy dodatkowo człowiek jest przeziębiony i potrzebuje się rozgrzać (dosłownie i metaforycznie, bo uważam, że to jedna z tych zup, które otulają naszą duszę). Wreszcie udało nam się znaleźć stałe źródło ogonów wołowych (wcale nie tak łatwo je dostać...) - jeśli ktoś z Warszawiaków szuka dobrego sklepu z mięsem to proponuję odwiedzić Galerię Westfield Mokotów i tam znaleźć delikatesy Prime Cut Butchers (na parterze, obok Carrefoura).

 


 

Obiecany przepis na szubę czyli śledzie pod pierzynką. Są różne wersje, niektóre są bardzo bogate w składniki, u mnie skromniej, ale tak właśnie lubimy!

Składniki:

- 1 paczka śledzi a la Matjas 400g

- 1 duża cebula

- 500 g ziemniaków

- 250 g marchewek

- 500 g buraków

- majonez

- sól, pieprz

- koperek, natka do smaku

 


 

Śledzie wypłukać, moczyć ok. godziny w wodzie z mlekiem, wypłukać, pokroić w niedużą kostkę.

Cebulę pokroić w drobną kosteczkę.

Ziemniaki i marchewki ugotować do miękkości, obrać, zetrzeć na tarce na grubych oczkach.

Buraki ugotować lub upiec do miękkości, obrać i zetrzeć na tarce na grubych oczkach. (jak mi się nie chce z tym bawić, to kupuję ugotowane buraki bio) 

Układanie sałatki cienkimi warstwami

warstwa śledzi, cebulka, ziemniaki, marchewka, buraki, cienka warstwa majonezu, sól, pieprz

Powtarzać do wyczerpania składników, uklepując warstwy przed nałożeniem majonezu. Na koniec na majonez dać posiekany koperek i natkę, wedle gustu. 

Tajemnicą smaku są cienkie warstwy, dzięki temu smaki mogą się przenikać. W innych wersjach tej sałatki widziałam grubą warstwę śledzi, grubą ziemniaków, marchewki... Jak tak zrobimy, to potem będziemy jeść osobne warzywa i śledzie, a nie o to chodzi.



Zrobiłam na święta mazurka. To nie było ciasto, które pojawiało się w moim domu rodzinnym. Mama nigdy nie piekła, ciasta na święta przywoziła babcia a babcia piekła baby, serniki, makowce, placki drożdżowe, zebry, ale ani jednego mazurka! Kiedy babci zabrakło i za ciasta zabrał się tata to też wybierał te rodzaje które znał lub eksperymentował, również omijając mazurki. Kiedyś mama kupiła mazurki w sklepie, ale były twarde, bez smaku i ogólnie paskudne... A przecież mazurek to po prostu kruchy spód i nadzienie na wierzchu - krem, karmel, czekolada, owoce, czyli tarta na słodko.

 


 

Kruchy spód zrobiłam z przepisu ze strony Moje Wypieki, jest niezawodny.

  • 175 g mąki pszennej
  • 25 g cukru pudru
  • 100 g masła, schłodzonego
  • pół łyżki kwaśnej śmietany 18%
  • 1 żółtko
  • szczypta soli

Składniki wymieszać i szybko wyrobić (można w mikserze z ostrzem), zrobić kulę, zawinąć w folię i schłodzić w lodówce ok. 60 minut. Następnie rozwałkować i wyłożyć formę (u mnie okrągła, bo taki mam pojemnik do przewożenia ciasta, podwoiłam ilość ciasta na spód), ponakłuwać widelcem i ponownie schłodzić 60 minut. Piekarnik rozgrzać do 200 stopni, piec spód 15-18 minut do zrumienienia. Wyjąć, wystudzić.

Nadzienie to najpierw warstwa dżemu pomarańczowego z imbirem i kajmak (z puszki). Udekorowałam czekoladkami Lindt, wiśniami w czekoladzie i płatkami migdałowymi. 




Poza tym, upiekłam biscotti. Mam z tymi ciastkami kiepskie wspomnienia, bo kiedyś trafiłam na tak twardą sztukę, że złamałam na niej ząb... Ale oglądaliśmy brytyjski Bake Off i tam uczestnicy piekli biscotti, no więc spróbowałam. Nie wiem, czy wyszły odpowiednio chrupiące, są raczej miękkie ale kruche, a w smaku super! Skorzystałam z tego przepisu, nie miałam pistacji, więc dałam płatki migdałowe.

***

DOJadanie w tym roku zakończyłam potrawą, która pochodzi z naszego ulubionego cyklu S-F "The Expanse" (jest 10 tomów do przeczytania i 6 sezonów serialu do obejrzenia *^V^*). Jeden z bohaterów gotuje często Red Kibble czyli potrawkę z kawałków proteiny sojowej w ostrym pomidorowym sosie curry.  


 

Nie byłam przekonana do tego dania, głównie z powodu gąbczastych kotletów z ekstrudowanej proteiny sojowej, ale... odpowiednio przygotowane to jest bardzo smaczne! Kotlety trzeba najpierw porządnie namoczyć (tutaj w posolonej wodzie, ale może to być dobry bulion, po prostu trzeba nadać soi smaku), a ich struktura przypomina włókna mięsa. Polecam spróbować, tylko uprzedzam, że z powyższego przepisu wychodzi danie mocno ostre, warto jeść je z ryżem albo orzeźwiającą surówką.




Zapytacie pewnie, czy mam jakieś wnioski końcowe po tegorocznym DOJadaniu. 

No więc... nie mam. 

Poza jednym - w tym roku weganizm to nie był dla mnie dobry wybór i prawie* wszystko mi o tym mówiło - mało co mi smakowało, często byłam głodna, czułam w sobie opór przed wieloma daniami i strasznie tęskniłam za różnymi smakami niewegańskimi, i co najważniejsze - schudłam 1 kilogram, czyli w zasadzie nic. Mój organizm wyraźnie bronił się przed tym sposobem odżywiania i w porządku, rozumiem, nie wszystko jest dla każdego w każdym momencie. 

* (Napisałam "prawie wszystko" bo nie czułam się źle fizycznie na tej diecie ani nie miałam problemów z trawieniem, snem czy poziomem energii, gdyby tak było, natychmiast przerwałabym ten eksperyment.)




Zobowiązałam się sama przed sobą, że zrobię jak co roku wiosenne oczyszczanie wegańskie i słowa dotrzymałam, i wbrew utrzymaniu wagi czułam się i czuję lżejsza wewnętrznie - nie potrafię tego wytłumaczyć. A teraz spokojnie wracam do wszystkojedzenia. I to nie jest tak, że nagle rzuciłam się na samo mięso i sery rezygnując z warzyw, przecież to nie tak! Po prostu włączyłam z powrotem do diety białko zwierzęce w rozsądnych ilościach, zbilansowane dużą ilością warzyw, szczególnie ciemnozielonych liści korzystnych dla nas na przedwiośniu. Znowu dostępne są dla mnie wszystkie japońskie smaki - bulion rybny, katsuobushi, jajka i ryby! 

 


Zrobiłam bardzo fajny obiad bazujący na przepisach z mangi, którą się obecnie zaczytuję - "きのう何食べた?" (Co wczoraj jadłeś?) - skrzydełka kurczaka duszone z daikonem, blanszowane brokuły z dressingiem (umeboshi, majonez, sos sojowy, mirin), surówka z cykorii, zupa miso z grzybami, cebulką i wakame, i oczywiście miseczka ryżu.


 

 


Taki obiad uważam za kompletny i idealny dla moich kubków smakowych - niewielkie danie białkowe, warzywa na ciepło, surówka, zupa, ryż lub makaron. Różnorodność smaków, kolorów, tekstur, temperatur, i wbrew pozorom robi się to wszystko szybko i sprawnie, ryż sam się gotuje w suihanki i nie trzeba go pilnować, warzywa są często błyskawicznie blanszowane i dosmaczone dressingiem, kuchnia japońska to szybka obróbka mięsa w niedużych kawałkach albo szybkie smażenie ryb, ewentualnie wrzucamy wszystko do garnka, doprawiamy i się powoli dusi. Materiału do inspiracji mam mnóstwo, bo manga ma 144 części! ^^*~~ (oglądałam też serial na podstawie tej mangi w japońskiej telewizji, z moim ulubionym aktorem Nishijima Hidetoshi i Uchino Seiyou, jest świetny ale niestety nakręcono tylko dwanaście odcinków plus dwa filmy długometrażowe)

 


Wiosna za oknem pełną gębą, a aktualnie to już chyba nawet lato!... *^0^*~~~ Jeszcze w sobotę miałam kurtkę ale w niedzielę idąc na wybory wystawiłam gołe łydki i ręce na promienie słońca. ^^*~~ (tak, wiem, czas dołożyć koloru bo szybko mi się wypłukuje... moje włosy niezmiennie są niepodatne na odbarwianie i nietypowe kolory farb. Do tego próba stylizacji prostownicą - 6/10... *^W^*)




Tylko patrzeć, jak bez za moim oknem kuchennym zakwitnie na fioletowo, sakury na terenie SGGW już prawie w pełnym rozkwicie. *^0^*




Zostawiam Was z pytaniem, na które odpowiedź daje Erill, bardzo to mądre. Następnym razem pięć razy się zastanowię, zanim zacznę znowu opowiadać o tym, co mi się w życiu działo, z pozycji ofiary!...

 


 

 

Monday, March 25, 2024

Tralla la la!

No dobra, zima już chyba poszła sobie na dobre! Zaczęła się kalendarzowa wiosna, dziś rano była pełnia księżyca w zaćmieniu a co najważniejsze - jeszcze tylko tydzień DOJadania, tralla la la! *^O^*~~~ Nie muszę chyba mówić, że już kupiłam paczkę śledzi w oleju, bo na święta jedziemy do teścia i zamierzam zrobić szubę! Zapiszę dla Was wreszcie przepis na moją szubę, bo dopracowałam przepis, który był ostatnio bardzo chwalony przez osoby trzecie (czyli, że nie tylko mężowi smakowało!... ^^*~~).

 


 

Robię wiosenno-przedprzeprowadzkowe porządki. Robert przyjął inną strategię - zamierza podczas pakowania się do przeprowadzki zabrać tylko to co chce, a niepotrzebną resztę która zostanie w szafach i szufladach wyrzucać/oddawać dopiero w tamtym czasie. A ja już chcę przewietrzyć wszystkie kąty, więc zabrałam się za sprzątanie moich rzeczy. Jeden wór prawie nowych koszul i swetrów oddałam koleżance, mam nadzieję, że coś sobie wybierze a resztę puści w świat do swoich koleżanek. Nie mogę się doczekać sukienek i gołych nóg, i sandałów! ^^*~~




Zrobiłam porządek w książkach i wybrałam z półek wszystkie te, które kupiłam przez ostatnie kilka miesięcy, zaczęłam czytać albo jeszcze nie i odstawiłam "na później".  Całą tę pulę ustawiłam obok łóżka i zamierzam po nie sięgać po kolei wieczorami przed snem, na przemian z książkami online z abonamentu na Legimi, które czytam na czytniku (od niedawna, wcześniej czytałam na telefonie i to nie było zdrowe dla oczu i mojego snu...). 

 


 

Poza tym, próbuję wrócić do rytmu dnia "wczesne pójście spać => wczesne wstawanie". Zgubiłam to jakoś na początku roku a to było dobre, służyło mi, dobrze się czułam! Tak więc staram się być twarda i o 22:00 idę pod prysznic, żeby najpóźniej o 22:30 znaleźć się w łóżku. Czasami czytam jeszcze do 23:00, ale potem już grzecznie gaszę światło i idę spać. To nie zawsze przekłada się na wczesne wstawanie - jednego dnia byłam jak skowronek o 6:30, a następnego dosypiałam do 9:00, ale staram się! Najwyżej skończy się to "wczesnym pójściem spać => nie tak wczesnym wstawaniem", widocznie na przedwiośniu tego potrzebuję.

 

***

DOJadanie

W poniedziałek mąż zrobił śniadanie - kanapkę z wegańskim halumi, tapenadą i grillowanymi warzywami.

 

 

W inne dni bywała rozgnieciona ciecierzyca smażona z grzybami, jarmużem i tofu.

 


 

Na obiad jedliśmy np.: nabe - kociołek z tofu, grzybami, makaronem konyakku i zieleniną.


 

Dhal z przepisu z newslettera sklepu Masala.com.pl i jest to na tyle świetny przepis, że go tu zacytuję! ^^*~~

Składniki dla 3-4 osób

  • 2-3 łyżki oleju rzepakowego lub oleju kokosowego
  • 1 cebula, drobno posiekana
  • 3 ząbki czosnku, drobno posiekane lub przeciśnięte przez praskę
  • 1 łyżka świeżego imbiru, bardzo drobno posiekanego lub startego
  • 1 łyżka curry w proszku
  • 1 łyżeczka mielonej kurkumy
  • 1/2 łyżeczki mielonego chilli
  • 3 średnie ziemniaki, pokrojone w kostkę
  • 2 marchewki, pokrojone w plasterki lub kostkę
  • 200 g czerwonej soczewicy, opłukanej (nienamoczonej!)
  • 4 szklanki / 1 litr bulionu warzywnego
  • szczypta soli
  • 1 puszka pomidorów krojonych

    Do podania (propozycje):
  • Listki świeżej kolendry i sok z cytryny
  • Chlebki roti – świeże lub pokrojone w trójkąty
    i podsmażone na oleju
  • Pestki dyni lub słonecznika podprażone na suchej, rozgrzanej patelni

Wykonanie:

✔️ Przygotuj warzywa (umyj, obierz, pokrój). W dużym garnku na zupę rozgrzej olej rzepakowy lub olej kokosowy. Dodaj cebulę, czosnek, imbir i wszystkie przyprawy.
✔️ Po około minucie dodaj ziemniaki, marchewkę i soczewicę, mieszaj jeszcze około minuty przed dodaniem bulionu warzywnego.

✔️ Gotuj na małym-średnim ogniu przez 30 minut, od czasu do czasu mieszając. Dopraw do smaku solą w razie potrzeby.

✔️ Dodaj pomidory i gotuj jeszcze 5-10 minut. Zupa jest gotowa, gdy soczewica się rozgotuje i rozpadnie. Gotową podawaj z kolendrą, sokiem z cytryny i ulubionym, chrupiącym dodatkiem.


 

Wegańskie tacos z nadzieniem z tego co ugotował mąż - ryż limonkowy, meksykański sos czekoladowy i salsa z guacamole plus wegańska śmietana.


Mole z czekoladą i granulatem sojowym - składniki

• 4-5 papryczek suszonych albo z puszki - chipotle, guajillo, ancho, ñora, negro, etc. - najlepiej różne
• 1 szklanka bulionu warzywnego
• 85g ciemnej czekolady
• ¼ czerwonej cebuli
• ząbek czosnku
• 1 łyżka oleju
• 1 łyżeczka kuminu
• 1 łyżeczka anyżu
• sól
• pieprz

• 4 łyżki granulatu sojowego
• 1 łyżka mirinu
• 3 łyżki sosu sojowego
• woda

Mole - przygotowanie

Wymieszaj mirin z sosem sojowym, dodaj granulat i dolej wody tak, aby przykryć granulki. Zostaw do nasiąknięcia. 
 
Suszone papryczki namocz w ciepłej wodzie przez ~30min. Następnie odsącz, usuń nasiona i twarde części. 
 
Anyż i kumin utrzyj w moździerzu, cebulę i czosnek poszatkuj.
Rozpuść czekoladę na kąpieli wodnej. 
 
Połącz w malakserze przyprawy, cebulę, czosnek i pozostałe składniki sosu: papryczki, olej, bulion i czekoladę. 
 
Zmiksuj na gładko i przenieś na patelnię.
Dodaj granulat sojowy. 
 
Zredukuj sos do odpowiedniej gęstości. Zlej do miski.

 
Ryż limonowy - składniki

• 1.5 szklanki ryżu basmati
• 4 łyżki orzechów nerkowca lub arachidowych
• 2 łyżki oleju
• 3/4 łyżeczki gorczycy
• 1 łyżka urad dal
• 1 liść curry (kadi patta)
• szczypta asafetydy
• 1/2 łyżeczki kurkumy
• 1 czerwone chili świeże
• 1 zielone chili świeże
• 3cm kawałek imbiru
• ~50ml wody
• 1 limonka
• sól

 
Ryż limonowy - przygotowanie

Ugotuj ryż basmati, odstaw do wystudzenia. 
 
Pół łyżeczki oleju rozgrzej na patelni i przyrumień na nim orzechy. Zdejmij z patelni i odstaw na później. 
 
Posiekaj chili i imbir, przygotuj wszystkie składniki, przyprawy i wodę. 
 
Resztę oleju rozgrzej na patelni, wsyp gorczycę i dal. Przykryj siatkową pokrywką bo strzela! Przesmaż aż rozwiną aromat. Następnie dodaj chili, potem przyprawy a na koniec imbir. Uważaj żeby nie przypalić imbiru (30 sekund smażenia wystarczy). Dodaj wodę (ważny element, bo bez tego dal będzie twardy jak kamień, a woda spowoduje że stanie się chrupiący). 
 
Wyłącz gaz i dodaj ryż i orzechy. Wyciśnij sok z limonki (do smaku) i posól (także do smaku) mieszając całość z przyprawami. Przełóż do miski.


 
 

Usmażyłam naleśniki i nadziałam je kapustą z tego przepisu Vegeneraty (pominęłam kaszę jaglaną i nie mieliłam masy). Do tego był czerwony barszcz Pana Pomidora i jest to barszcz idealny! (mamy od nich kilka innych zup i dań, tajska, marokańska i pomidorowa są świetne!)

 


 ***

Ostatni tydzień marca, widzę na ulicy ludzi w cieńszych kurtkach, bez czapek, młodzież śmiga już nawet w bluzach! To mnie jakoś tak pozytywnie  nastraja, kto wie, może nawet w tym tygodniu umyję okna! *^V^*  Pozdrawiam serdecznie i zostawiam Was z cytatem z Blimsien!




Monday, March 18, 2024

Odpowiedzialność

 

 

Moja mama zawsze narzekała, że jej teściowa (a moja babcia) jest strasznie wybredna jeśli chodzi o jedzenie, ma swoje ulubione potrawy a w szpitalu to już w ogóle nic nie chce jeść!... Potem sama trafiła do szpitala i dopiero było marudzenie, że ona tego nie zje, tamtego nie zje... *^W^* Nie wspominając już o tym, że nawet nie można było wspomnieć mojej mamie o mięsie przyrządzonym na słodko!... 

Ja zawsze jadłam wszystko. Byłam dzieckiem idealnym - na nic nie wybrzydzałam, jadłam warzywa - kochałam szpinak!, zjadałam wszystko to co mi nałożono na talerz, byłam otwarta na próbowanie nowości. Miałam swoje ulubione dania, ale generalnie żyłam w świadomości, że lubię WSZYSTKO. I nigdy się nad tym tematem jakoś głębiej nie zastanawiałam, aż do teraz. 

Bo jak wiecie, w tym roku podczas wegańskiego DOJadania prawie nic mi nie smakuje. I wreszcie pierwszy raz w życiu zaczęłam świadomie patrzeć na mój talerz i zastanawiać się, co ja tak naprawdę lubię jeść.

I żeby nie było - nie ma takiego jedzenia, którego do ust nie wezmę, ja naprawdę zjem wszystko. Oraz nikt mnie nigdy nie zmuszał do jedzenia czegokolwiek. Ale zaczęłam głośno mówić, że czegoś nie lubię i nie chcę. Na przykład, nie przepadam za ciecierzycą, a Robert uwielbia i często ją teraz przyrządza, bo ciecierzyca jest świetnym składnikiem na diecie wegańskiej. Kocham ziemniaki, ale nie w formie pieczonej - dla mnie istnieje pure, kopytka, frytki, placki. W ogóle dla mnie idealną konsystencją dania jest kremowa jedwabistość - jajecznica na maśle, risotto, pure z ziemniaków z sosem, makaron z sosem, congee. Ale nie znoszę zup w formie kremu! Zupa powinna być przejrzysta, z kawałkami warzyw. I nie daję rady zjeść kukurydzianej tortilli... Kukurydzę bardzo lubię, ziarna w sałatce albo obgryzanie kolby - super! Ale kukurydziana tortilla dla mnie śmierdzi w sposób, którego nie jestem w stanie znieść!... A surowe pomidory mi smakują, jeśli gryzę je sama z całości, a nie kiedy są pokrojone w ćwiartki czy plasterki. *^o^*

Mój mąż jest zaskoczony, bo ja zawsze lubiłam wszystko! To on był tym, który nie lubi wątróbki albo brukselki, ja miałam swoje preferencje, ale nie mówiłam tak zdecydowanie "nie chcę tego, bo tego nie lubię". Nie wiem, dlaczego tego nie robiłam. A teraz mówię. Widocznie nadszedł mój czas na artykulację moich wyborów kulinarnych. *^0^*~~~

 

 

Zainteresowana treściami, jakie poznałam na warsztatach i w podcastach u Magdy Kasprzyk i Marianny Gierszewskiej kupiłam dwie książki - teorię poliwagalną Porgesa i osobistą historię Marianny. W niedzielę zaczęłam czytać tę drugą pozycję i ... O RANY!!! Jakie to jest ciężkie, ale dobre! Ta książka wywołuje we mnie wiele gwałtownych uczuć, w wielu sytuacjach widzę siebie z dzieciństwa (na razie jestem po pierwszych 50 stronach), poleciłabym tę lekturę każdej kobiecie.

 

REMONTOWO - w zeszłą środę podpisałam protokół przekazania kluczy, to oznacza, że teraz ekipa wkracza już z pracami montażowymi, na co mają 17 tygodni, co oznacza, że remont powinien się ostatecznie zakończyć w pierwszym tygodniu lipca. Za to pierwsze konkrety powinny by widoczne za dwa tygodnie, kiedy będą zamontowane nowe okna. ^^*~~


***

DOJadanie

Klopsiki Garden Gourmet z sosem pieczeniowym (mam zamrożone kilka porcji) i kaszą gryczaną, do tego ogórki kiszone.  


 

Zacierkowa! Kiedy jechaliśmy na rowerach przez osiedle w poprzednią sobotę, to w pewnym momencie doleciał do mnie zapach zupy zacierkowej i musiałam ją ugotować. *^V^*


 

A w piątek była ogórkowa. *^v^* Obydwie zupy podałam z mayu (olej z palonym czosnkiem), dla mnie bardzo pasuje. Do ogórkowej była też wegańska śmietana 15% Rama Crema.


W sobotę byliśmy u kolegi, który dla nas zrobił wegańską bezę z kremem kokosowym! *^V^*


A w niedzielę mąż na śniadanie usmażył ciecierzycę z jarmużem i przyprawami i sałatkę z wegańskim serem typu feta z Violife.


***

Zostawię Was z przemyśleniami Erill, na które trafiłam dziś rano na Instagramie. Bardzo ze mną rezonują te słowa bo bardzo dobrze znam życie w tożsamości ofiary, moja mama była idealnym tego przykładem i ja przez wczesne lata dzieciństwa i młodości przyjęłam ten jej model stanu umysłu jako obowiązujący (wiadomo, że rodzice są naszymi pierwszymi modelami postępowania). Na szczęście dość szybko zaczęłam kwestionować takie myślenie, nie pasowało mi do życia szczęśliwego, które ja chciałam prowadzić. I jak się okazuje, miałam rację, to nie jest dobre droga - ani dla nas samych ani dla naszych bliskich. 

Miłego tygodnia! *^o^*

 




 

A do Warszawy chwilowo wróciła zima...